Na czubku jednego ze wzgórz, w niewielkiej odległości od zwęglonych resztek domu, stoi samotny martwy dąb. Od lat nie miał ani jednego liścia, nie wypuścił ani jednej gałązki czy jednego korzenia. Powoli próchnieje od środka, strasząc okolicę swoimi wystającymi niczym długie krzywe palce gałęziami. Znajdował się na tyle blisko pożaru by w nim ucierpieć, ale nie na tyle by spłonąć doszczętnie. Teraz jest tylko pozostałością, nieprzyjemnym wspomnieniem, że kiedyś można było schować się pod jego cieniem i ochłodzić w gorące dni.